Ale ty jesteś mądra, Żanetko! Rozdział IV. Sabotaż
Nigdy bym się nie spodziewała, że stworzeniem, które wybawi nas z kłopotu, będzie… Klementynka.
- Mam pomysł! - zawołała w pewnym momencie, gdy ja i Mango głowiliśmy się nad rozwiązaniem problemu. Mango z radości zaczął szczekać i gonić swój ogon. Ja podeszłam do tej deklaracji mniej entuzjastycznie. Klementynka była jedynie szczuropodobnym, rudym, włochatym gryzoniem. Czegóż mogłam się spodziewać po istocie o tak mikroskopijnym móżdżku? Świnka była zbyt podniecona, by sklecić zdanie. Jej wysiłki tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że jak zwykle będę musiała poradzić sobie sama. Gdyby chociaż mieć przy sobie tego gbura, Kleofasa…!
- Skoro Antkowi jest tak źle w szkole - zaczęła Klementynka, gdy udało jej się wreszcie poukładać myśli - to powinien przestać tam chodzić.
Pokręciłam łebkiem.
- Państwo nigdy się na to nie zgodzą - mruknęłam.
- Zgodzą się - uparła się Klementynka - jeśli będą musieli. Czasami Dziedzic przecież zostaje w domu, bo, na przykład, jest chory…
- Teraz nie jest chory - zauważył nad wyraz trafnie (jak na niego) Mango.
- Nie jest - zgodziła się Klementynka - ale na pewno istnieją inne dobre powody, by Dziedzic nie musiał tam iść. Musimy tylko je odkryć i wprowadzić w życie!
Musiałam przyznać, że nie brzmiało to głupio. Może do 'mądrego' jeszcze trochę brakowało, ale na pewno nie było głupie. Przytaknęłam powoli.
- Możemy spróbować - oznajmiłam wspaniałomyślnie, a Klementynka tak nadęła pierś z dumy, że prawie pękła niczym futrzany balonik. - Zastanówmy się… Co zrobić, żeby Antek nie mógł iść do szkoły?
Przeanalizowaliśmy szybko każdy poranek. Zorganizowaliśmy burzę mózgu, czyli z ożywieniem dyskutowaliśmy nad rozwiązaniem problemu. W końcu doszliśmy do odpowiednich wniosków. Miauknęłam z satysfakcją.
- Na pewno się uda - oznajmiłam twardo, bo naprawdę w to wierzyłam. - Uwaga, jutro wdrażamy program: 'Dziedzic nie idzie do szkoły'!
Zaczęliśmy mocnym akcentem. Dwunogi noszą na nogach takie śmieszne osłonki - buty. Bez nich nie ruszają się z domu. Doszłam do wniosku, że uszkodzenie ich będzie najprostszym sposobem na zatrzymanie Antka. Kiedy Pan był w pracy, Pani zajęta w kuchni, a Dziedzic zamknął się u siebie w pokoju, namierzyłam jego trampki i zostawiłam w nich mokrą niespodziankę. Byłam pewna, że to wystarczy - żaden dwunóg nie włoży mokrych butów! Ależ byłam z siebie dumna! Przynajmniej do momentu, gdy Antek następnego poranka znalazł trampki.
- Mamo! - zawołał, a ja już cieszyłam się w duchu, że plan się powiódł. - Mamo, zobacz tylko! Chyba Mango nasikał mi do butów!
Sprawiło mi przykrość, że chociaż to ja tak wyśmienicie się spisałam, zasługi przypisano Mango. Żal rozwiał się w momencie, gdy zdezorientowany Mango oberwał od Pani ścierką po głowie.
- Niedobry, niedobry pies! - nakrzyczała na niego, a on położył uszy po sobie i zwinął się w kłębek, kompletnie nie wiedząc, za co go karcą. - Jak mogłeś się tak zachować? To nie przystoi grzecznemu zwierzakowi! Wstydź się, Mango!
- I jak ja pójdę do szkoły? - zmartwił się Dziedzic, a ja tryumfowałam. Byłam pewna, że rozwiązałam problem… Moja radość okazało się przedwczesna.
- Zaraz poszukam innych butów - powiedziała Pani i rzuciła się do poszukiwań. Przetrząsnęła szafy, szafki i pufy i wreszcie ze zwycięskim okrzykiem wyłoniła się z pawlacza, dzierżąc parę podobnych trampek jak te, które poprzedniego wieczoru obsiusiałam.
Kolejną próbę podjął Mango. Wiele razy widzieliśmy, jak Dziedzic pakuje do torby jakieś książki i dopiero wtedy rusza z domu. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że jest to rzecz bardzo ważna.
- Może bez tego go nie wpuszczą? - zapytał z nadzieją Mango.
Nie zwlekając, rzucił się na plecak Dziedzica i poszarpał zębami najgrubszy z podręczników, na tyle jednak poręcznych, że był w stanie wywlec go z torby. Otrzymał za to kolejną burę i oberwał od Pana (poczułam nawet pewne uznanie dla jego poświęcenia), ale przynajmniej mieliśmy względną pewność, że młody nie pójdzie do szkoły bez książki. Wysiłki zdały się na nic! Plan może był dobry, jednak Pani znowu zniweczyła nasze wysiłki. Wystukała coś na tym niewielkim, śmiesznym urządzeniu, które dwunogi wciąż noszą przy sobie - nazywają je telefonem - i długo do niego przemawiała, przyłożywszy najpierw do ucha.
- … i tak wygląda sytuacja. Bardzo przepraszam, nasz pies nigdy się tak nieznośnie nie zachowywał… Oczywiście, kupię synowi nowy podręcznik. Czy do tego czasu Antek mógłby skorzystać z egzemplarza szkolnego?
Dziedzic do szkoły poszedł, a tego samego dnia książka, o dziwo, powróciła - i to w stanie lepszym niż przed spotkaniem z kłami Mango.
- To jakieś czary - wymamrotał ratler. - Czarna magia. Jak to możliwe? Przecież zjadłem pół książki! Jeszcze przez trzy godziny odbijało mi się okładką!
- Ale ty jesteś niemądry, Mango - ofuknęłam go jak zwykle, bardziej z przyzwyczajenia niż z przekonania, bo sama nie do końca pojmowałam, jak to się stało.
Nikt nie spodziewał się, że najwięcej szczęścia będzie miała… Klementynka. To ona spowodowała, że Antek nie poszedł do szkoły - ale, nie chwaląc się, sam pomysł, by otworzyć jej klatkę i wrzucić ją Dziedzicowi do plecaka, był mój. Antek wyszedł z domu, ale wrócił się, by ją odstawić do klatki. Pani była trochę zła, ale ostatecznie zgodziła się, by jej szczeniak został w domu.
- Naprawdę mogę zostać? - ucieszył się Antek.
- Możesz - powiedziała Pani - ale tylko dzisiaj - zastrzegła.
- Ale super!!!
Dawno nie widziałam Dziedzica tak szczęśliwego. Skakał i krzyczał, biegał po pokoju i porwał Panią do tańca. Mango udzieliła się ich radość i zaczął jak wariat gonić swój ogon.
- No już, starczy, starczy - powiedziała Pani. Odniosła Klementynkę (tylko trochę przerażoną; nie sądziłam, że świnki morskie są takie strachliwe i boją się ciemności!) do pokoju i wsadziła do klatki.
Pan, który przyszedł chwilę wcześniej i był świadkiem całej sytuacji, roześmiał się tubalnie.
- Mam wrażenie, że futrzaki dokonują sabotażu twojej szkoły, synu!
Mango zaprzestał gonienia ogona i klapnął obok mnie, ziając.
- So to jes sapotas? - zapytał, sepleniąc nieprzyzwoicie, bo jęzor miał wywalony na zewnątrz.
Westchnęłam teatralnie.
- Jesteś takim niemądrym pieskiem, Mango - powiedziałam. - Gdyby był Kleofas, wyjaśniłby ci…
Mango schował ozór.
- A ty nie możesz, skoro wiesz?
Naprężyłam ogon.
- Nie mogę - oznajmiłam z godnością - to są rzeczy tak oczywiste, że czułabym się głupio, musząc je tłumaczyć. - Posłałam mu groźne spojrzenie. - Chyba nie chcesz, żeby mi było głupio?
- Ale ty jesteś mądra, Żanetko - westchnęła Klementynka, której klatkę mama zabrała do salonu i łaskawie postawiła na parapecie, gdzie było więcej światła i mała mniej się bała.
Zamiauczałam z zadowoleniem. Nie miałam pojęcia, co to jest sabotaż, ale niezależnie od tego, zaczynał mi się on coraz bardziej podobać. Skoro ten cały 'sabotaż' sprawił, że Antek był szczęśliwy, zamierzałam korzystać z niego, dopóki starczy mi sił.
Magdalena Lipniak-Młyńczak
Najnowsze artykuły
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Aleksander Fredro
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Julian Tuwim
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Jan Brzechwa
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Maria Konopnicka
- Jak rozbudzić w dziecku pasję? Poradnik w pięciu krokach
- Odporność w czasach pandemii