Podany adres email jest błędny
Pole wymagane

Nie masz konta? Zarejestruj się za darmo!

Ale ty jesteś mądra, Żanetko! Rozdział I. Państwo, Mango, ja i cała reszta

Każda sztuka z prawdziwego zdarzenia zaczyna się od przedstawienia bohaterów. Tak przynajmniej twierdzi Pani, a ona jest nauczycielką, więc powinna wiedzieć, co mówi. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce jest to kompletnie bez sensu, zważywszy że (jak zdołałam wywnioskować na podstawie wypowiedzi Pani, które padały przez bardzo długi czas) sztuka opisuje coś zmyślonego, więc z jakiej racji mowa o 'prawdziwym zdarzeniu'? Pewnie Pani znowu coś pokręciła. To typowe dla dwunogów.

 

Do niej jeszcze powrócę, ale najpierw zacznę od najważniejszych osób dramatu (czyli od siebie, rzecz jasna). Nazywam się Żanetka i jestem kotem. Pan mówi, że rasy 'dede' - 'dumny dachowiec'. Nie do końca wiem, o co mu chodzi (dlaczego dachowiec? Dachy mają domy, a nie koty!), ale każdemu, kto spyta, tłumaczę, że to jedna z najznamienitszych kocich ras. Nawet jeśli się mylę (co jest niemożliwe, bo ja nigdy się nie mylę), wprowadziłam w błąd tylko dwie osoby, bo dotychczas tylko dwie mnie o to zapytały: Mango i Klementynka.

 

 

Mały kot

 

Ale nie uprzedzając faktów: kilka słów o mnie. Przyszłam na świat jako czwarta z miotu, na dodatek jedyna samiczka, przez co byłam oczkiem w głowie mamy. To znaczy, byłabym, gdyby mnie od niej nie zabrano w trzecim tygodniu mojego życia. To było takie smutne! Dla wyrażenia sprzeciwu płakałam, jak umiałam najgłośniej, a że byłam malutka i jeszcze niewiele potrafiłam, nikt się tym nie przejął. Ledwo otworzyłam ślepia, musiałam pożegnać się z rodziną. O ile braci jakoś nie było mi żal (ciągle mnie odpychali od maminych sutków w porze karmienia), o tyle rozłąka z matką jawiła mi się jako totalna kotastrofa.

 

Trafiłam do Państwa. Przygarnęli mnie i przyjęli pod swój dach, za co teraz jestem im wdzięczna, choć wtedy miałam im za złe zabranie mnie od mamy. W końcu jednak się przyzwyczaiłam, a kiedy upłynęło kilka tygodni i nabrałam ochoty na coś treściwszego niż mleko, Pani karmiła mnie pysznym mięskiem w sosie, które wyciągała z takiego specjalnego pudełeczka z wyciąganym wieczkiem. Gdy się je otwierało, wydawało taki charakterystyczny dźwięk. Teraz już wiem, że ten odgłos oznacza, że zaraz w miseczce wyląduje coś pysznego, więc natychmiast zjawiam się w kuchni, gdy tylko go usłyszę!

 

Początki były trudne. Smutno mi było samej. Obok nie było żadnego innego kota. Ani jednego! Państwo mieli za to żółwia o imieniu Kleofas. W pierwszej chwili nie wiedziałam, że Kleofas to żółw, bo nigdy nie widziałam takiego stworzenia. Zagadywałam do niego, ale był bardzo małomówny - żółwie chyba tak mają! Ledwo udało mi się wyciągnąć z niego imię. Co za mruk, kocia kość! Raz, kiedy Pan wyjął go z tego śmiesznego szklanego domku na dywan, chciałam go rozruszać, ale skończyło się na tym, że ugryzł mnie w ucho. Bardzo bolało! Od tamtej pory Państwo nie wypuszczają Kleofasa, kiedy ja jestem w pokoju (a teraz również, kiedy jest w nim Mango).

 

Mango to ratler. Jest malutki, bo to jeszcze szczeniak, i bardzo głupi - z tego samego powodu. Państwo przygarnęli go niedawno. Nietypowe imię otrzymał po tym, jak pożarł całe mango, które Pani kupiła dla Dziedzica. Pochłonął je razem z pestką! Musiała być bardzo twarda, bo wydawała głuche chrupnięcia, gdy Mango się w nią wgryzał - aż mi ciarki przebiegały po grzbiecie! Państwo nawet by się nie zorientowali, gdyby Dziedzic nie poskarżył się, że pies go objada. Gdy już wiedzieli, byli przerażeni. Zabrali Mango do doktora, by sprawdzić, czy sobie nie zaszkodził, ale był zdrów jak ryba.

- Pan w fartuchu powiedział, że nigdy nie widział psa, który jadłby mango! - oznajmił Mango po powrocie, prężąc z dumą pierś. - Państwo mieli takie śmieszne miny! Powiedzieli, że od dzisiaj, gdy zobaczą mango w sklepie, od razu je skojarzą ze mną! Czy to nie cudowne? Hau!

 

W ten sposób Mango został Mango. Trafił do nas tylko kilka dni przed tym, jak w mieszkaniu zadomowiła się również Klementynka (swoją drogą, co Państwo mają z tymi 'owocowymi' imionami? Dziwię się, że Kleofasa nie nazwali Arbuzem… I, rety, dobrze że ja uniknęłam smutnego losu bycia ochrzczoną Truskawką albo Śliwką!). Dostała przytulną klatkę, którą ustawiono naprzeciw domku Kleofasa. Klementynka jest świnką morską. Ma rude futerko, tak rude, że aż pomarańczowe i kiedy zwinie się w kulkę, wygląda jak klementynka, ten owoc - przynajmniej tak twierdzi Pani, bo mnie osobiście Klementynka bardziej kojarzy się z nieco mocniej owłosionym szczurem. Chciałam ją nawet początkowo zjeść, ale Pańtwo mi nie pozwolili i za karę przez kilka dni zamiast pysznej cielęciny w sosie dawali mi do jedzenia okropne suche chrupki. Więcej nie polowałam na Klementynkę - ryzykować dla niej pyszne obiadki? Niedoczekanie!

 

Mango natomiast to istna szelma. Och, z nim długo nie umiałam się dogadać! Żyliśmy jak pies z kotem - co w sumie jest dość oczywiste, skoro ja jestem kotem, a on psem. Byłoby trudno, gdybyśmy żyli inaczej, na przykład jak kozioł z kogutem, ale tak mawiali Państwo. Czasem mówili jeszcze dziwniej, że 'drzemy ze sobą koty'... To dopiero głupie! Głupie i kłamliwe! Żadnych kotów nie darliśmy! Nie dopuściłabym do tego! Przysięgam, że z powodu naszych sporów nie ucierpiał żaden kot!

Zresztą, tak naprawdę sporów było mało. Mango okazał się bardzo ugodowy (jak na psa, oczywiście). Bywał jednak irytujący, bo wciąż za mną łaził i chciał się przytulać. Czy ja wyglądam jak sunia pinczera?! Parę razy dostał kuksańca, bo musiałam ustalić granice (oczywiście tylko wtedy, gdy Państwo nie patrzyli, bo zaraz byłaby afera i szlaban na cielęcinę), ale obyło się, na szczęście, bez większych spięć.

 

Państwo są dla nas bardzo dobrzy (chociaż, moim skromnym zdaniem, mogliby mniej skupiać uwagę na zabawie z Mango; czas, który poświęcają jemu, mogliby wykorzystać na drapanie mnie za uchem). Pani, jak wspomniałam, jest nauczycielką, co oznacza, że długie godziny spędza w specjalnym miejscu zwanym szkołą, gdzie pokazuje małym dwunogom, jak mają się zachować i przerabia je na istoty mądre. U kotów tego zadania podejmuje się kocia mama, ale może u dwunogów jest inaczej… Pan z kolei jest 'programistą'. Nie mam pojęcia, co dokładnie robi, ale musi być to bardzo nudne, bo kiedy siedzi w domu (a często siedzi w domu, w przeciwieństwie do Pani, która wychodzi z samego rana - nawet kiedy na dworze wieje i pada!), cały dzień gapi się w taki dziwny, świecący ekranik. Oczy bolą od samego patrzenia! Jak dwunogi mogą się tym posługiwać? Zawsze wiedziałam, że nie ma dziwniejszych istot niż one (ale przynajmniej karmią dobrą cielęciną).

 

Pan i Pani mają jedno młode. Samczyk. Pan mówi o nim 'dziedzic' i długo sądziłam, że tak ma na imię, ale okazało się, że nie Dziedzic, tylko Antek. Nie wiem, co to jest ten 'dziedzic'. Kleofas chyba też nie wie, a on wie prawie wszystko i zna wiele dziwnych słów, bo żyje już szalenie długo. Jest jednak milczkiem i czasem trudno go przekonać, żeby coś wytłumaczył. W każdym razie Antek jest bardzo fajny. Lubię go, bo kiedy Państwo nie widzą, zdejmuje szynkę ze swoich kanapek i mnie częstuje. Znaczy, częstuje mnie i Mango, bo niestety muszę się z nim dzielić, a to kończy się zwykle tym, że Mango niczym odkurzacz wciąga wszystkie smaczne kąski, zanim zdołam się schylić. Ten szczeniak ma spust jak koza!

Antek to chyba mój ulubiony dwunóg. Razem z nim, Państwem, Mango, Klementynką i Kleofasem tworzymy wielogatunkową, pstrokatą, ale bardzo wesołą rodzinkę.

 

Magdalena Lipniak-Młyńczak

Zobacz również

Ale ty jesteś mądra, Żanetko! - część 2.

Ale ty jesteś mądra, Żanetko! - część 2.

W rodzince Żanetki zachodzą duże zmiany... Czeka na Was 2. część opowiadania! 

czytaj więcej

Rymowanki uzupełnianki dla Twojego dziecka

Rymowanki uzupełnianki dla Twojego dziecka

Rymowanki uzupełnianki to nowa seria wpisów na naszym blogu. Te krótkie wierszyki są doskonałą zabawą dla dzieci (i nie tylko!) - bawiąc uczą - trenują mózg i rozwijają zdolności językowe Twojego dziecka....

czytaj więcej