Ale ty jesteś mądra, Żanetko! Rozdział vI. Wszystko dobre, co się dobrze kończy
W klasie panowało poruszenie. Pani powiedziała, że będą mieli na lekcji gościa.
- To bardzo specjalny gość - powiedziała tajemniczo pani - wybitnie uzdolniony. Z zawodu jest kierowcą rajdowym... Zdobył wiele, wiele nagród. Fascynujące, prawda? Jedna z mam dowiedziała się, że odwiedza szkoły i razem zaprosiłyśmy go do nas. Myślę, że go polubicie, a on chętnie odpowie na wasze pytania. Poznajcie, proszę, Sebastiana!
Pani przemaszerowała przez klasę i wyszła, po czym wróciła, prowadząc za sobą mężczyznę z kozią bródką i w modnych, poszarpanych dżinsach. Szmer, który do tej pory niósł się po sali, ucichł jak ucięty nożem. Dzieci przyglądały się, wybałuszając oczy.
- O rany - sapnęła Ola, przerywając milczenie. - Patrzcie! Jejku!
- Już nie 'jejkuj', młoda damo - rzucił trochę surowym, a trochę rozbawionym tonem mężczyzna. Ola przełknęła ślinę i zawstydzona wbiła wzrok w ławkę. Inni, którzy nie zaliczyli upomnienia, nie mieli skrupułów, by wciąż gapić się z otwartymi buziami, a najintensywniej i z największym zaangażowaniem gapił się Antek.
Pan Sebastian sprawiał wrażenie sympatycznego. Miał ciemne włosy, ładny (choć nieco krzywy) uśmiech oraz przekłucie w uchu. Wyróżniało go jednak nie to, co miał, lecz to, czego nie miał - a nie miał obu rąk.
- Kiedy tak patrzycie, czuję się jak modelka na wybiegu - zażartował, a pani uśmiechnęła się lekko. - Pewnie nie tego się spodziewaliście, prawda? Trochę inaczej wyobrażaliście sobie kierowcę rajdowego?
Siedzący w drugiej ławce pod oknem Dawid pierwszy się otrząsnął.
- Jak możesz być kierowcą rajdowym, skoro nie masz rąk? - wytknął. - Do prowadzenia samochodu są potrzebne. Do zmieniania biegów i kręcenia kierownicą. Dziesięć milionów tysięcy razy widziałem, jak mój tata to robi. - Skrzyżował ramiona na piersi i obrzucił gościa powłóczystym, nieufnym spojrzeniem. - To na pewno jakaś bujda!
- Dawid - syknęła ostrzegawczo pani.
- To nic takiego, pani Kowalik - zapewnił Sebastian, robiąc taki ruch, jak gdyby chciał unieść rękę i tym gestem ją uspokoić, czego, z dość oczywistych powodów, nie uczynił. Wyszczerzył się do Dawida. - Podoba mi się, że młody jest szczery. Ja też kilka lat temu bym nie uwierzył! Ale nie uwierzyłbym również, że można tańczyć, nie mając nóg, a osobiście taką osobę znam! Genialna baletnica, Joanna Szulc. Może słyszeliście?
Nie słyszeli, ale samo wyobrażenie tancerki bez nóg wirującej na parkiecie było wystarczająco niesamowite.
- Masz rację, że do prowadzenia samochodu potrzebne są ręce - zgodził się Sebastian, kiwając Dawidowi z szacunkiem głową, a chłopiec aż pokraśniał, że ktoś (dorosły - takich najtrudniej przekonać!) uznał jego racje. - Twój tata to mądry gość… A dziesięć milionów tysięcy razy to bardzo dużo - puścił mu oko. - Ja jednak jeżdżę innym samochodem, specjalnie przystosowanym dla osób takich jak ja. Można w nim zmieniać biegi i kręcić kierownicą za pomocą nóg. Ale rozumiem, że trudno w to uwierzyć… Dlatego jako dowód przywiozłem ze sobą medal, który zdobyłem na ostatnim rajdzie. Mam go w kieszeni… Może zechciałbyś go wyciągnąć?
Dawid niepewnie podszedł do Sebastiana i wsunął mu rękę do kieszeni dżinsów.
- Tam coś jest! - wydyszał rozentuzjazmowanym głosem. Z wypiekami na policzkach uniósł okrągły przedmiot, ciągnąc za szarfę. Wszystkie oczy skierowane były na niego i na medal, który kołysał mu się w dłoni. - Złoty… Za pierwsze miejsce!
- Ale czad! - krzyknął Karolek.
W klasie znów zapanował gwar. Wszyscy się przekrzykiwali, a wielu uczniów podskakiwało w ławce, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Kolejne ręce wystrzeliwały w górę. Każdy miał jakieś pytanie i każdy chciał, by jemu pierwszemu udzielono odpowiedzi.
- Dlaczego pan nie ma rąk?
- Umie pan jeść widelcem? Je sam czy ktoś pana karmi?
- Umie się pan podpisać?
- Jak pan założył spodnie?
- Jest panu smutno, że inni mają ręce, a pan nie?
- Jak pan robi to wszystko, co inni robią rękami?
- Jak pan śpi na boku, to jest panu wygodniej, bo nie przygniata pan sobie ręki, czy mniej wygodnie, bo nie ma się pan czym podeprzeć? - Widząc osobliwe spojrzenie nauczycielki, chłopiec, który zadał to pytanie (rudy piegus Lesio), wzruszył ramionami. - No co? Przecież to szalenie ciekawe! - stwierdził z rozbrajającą szczerością.
- Czy dokuczali panu w szkole i przezywali kaleką? - zapytał Antek. Mimo że pytanie było ciche, wybrzmiało niczym wystrzał z armaty. Po raz kolejny zapadła cisza. Niektórzy uczniowie pospuszczali ze wstydem wzrok i wlepili oczy w ławkę.
Mężczyzna przysiadł na brzegu biurka pani Kowalik.
- Nikt mnie nie przezywał - powiedział spokojnie. - Miałem wielu kolegów. Jedyne problemy w szkole były związane z tym, że byłem leserem i się nie uczyłem… Ale ja straciłem ręce dopiero jako dorosły człowiek, w wypadku. To trochę inaczej, niż kiedy człowiek się bez nich urodzi, prawda?
Antek kiwnął powoli głową.
- Inaczej - potwierdził cicho.
- Odpowiem na wszystkie pytania - zapewnił pan Sebastian. - Ludzie często się dziwią, w jaki sposób funkcjonuję. Jak żyje osoba bez rąk? Wbrew pozorom, bardzo podobnie jak ludzie ze wszystkimi kończynami. Przecież nie różnimy się aż tak bardzo! - Uśmiechnął się do Antka, a on nieśmiało oddał uśmiech. - Z większością rzeczy radzę sobie sam. Zjem obiad, wypiję kompot, zadzwonię do kogoś i wyfroteruję podłogę… Chociaż, jeśli mam być szczery, tego ostatniego nie znoszę!
- Ja też! - westchnęła pani Kowalik.
- Oczywiście, są czynności, którym sam nie podołam - kontynuował pan Sebastian. - Na przykład pakowanie prezentów na Boże Narodzenie…
- A ja umiem! - ucieszył się Antek.
- … i nie zawiążę sznurówek…
- Ja zawiązuję!
- Umiesz zawiązać sznurówki? Jedną ręką? - zdumiał się Adaś. Wydawał się zdezorientowany. - Nigdy nie widziałem, żebyś to robił, a przecież codziennie jesteśmy razem w szatni!
Antek wzruszył ramionami (a ściślej - ramieniem).
- Zajmuje mi to trochę więcej czasu niż innym - przyznał - i zwykle już nikogo nie ma w szatni. Ale umiem! Nawet potrafię zawiązać kokardkę! Udowodnię!
Schylił się i odwiązał but, a potem zerwał się z krzesełka, klapnął na podłogę i bez problemu - choć powoli - jedną ręką i pomagając sobie zębami, zawiązał zgrabną pętelkę. Koledzy i koleżanki wydali z siebie westchnienie zachwytu. Antek, dumny, że udało mu się zaimponować klasie, nadął się jak indor.
- Umiem nawet odkręcić słoik! - pochwalił się. - Jak mama nie może otworzyć ogórków do obiadu, a taty nie ma, to woła mnie!
- W to nie uwierzę! - Wiola wycelowała w niego oskarżycielsko palcem. - Nie da się otworzyć słoika jedną ręką!
- A właśnie, że się da - upierał się Antek - wystarczy przytrzymać sobie słoik kolanami. Jeśli jest bardzo mocno zakręcony, trzeba odwrócić go denkiem do góry i postukać brzegiem zakrętki o stół… To bardzo proste! Nie mów, że nie wiedziałaś takich rzeczy? - powiedział trochę złośliwie.
Wiola nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła, jednak rumieniec na jej policzkach oraz głośne prychnięcie pozwoliły się domyślić, jaka byłaby odpowiedź.
Pan Sebastian roześmiał się dobrotliwie.
- Muszę się wtrącić, bo mi kolega ukradnie całe show! - Nagle spoważniał. - Wśród nas są różni ludzie - powiedział - niektórzy są chorzy albo, tak jak ja albo Antoś, nie mają jakiejś części ciała… Ale nie są przez to gorsi. Czasem wręcz bywają lepsi! Ja bez rąk zdobywam medale na zawodach… Myślę, że gdybym miał chociaż jedną rękę, wynalazłbym lek na raka i poleciał na Księżyc! - zażartował. - Nie powinniśmy źle oceniać drugiej osoby tylko dlatego, że wygląda trochę inaczej. W każdym z nas bije takie samo serce, prawda? - zapytał retorycznie. Dzieci w klasie milczały i wszystkie jak jeden mąż karnie patrzyły w czubki butów, kręcąc nerwowo młynki kciukami. Tylko jeden Antek sprawiał wrażenie, jakby urósł o kilka centymetrów. Oczy mu błyszczały i nie mógł usiedzieć na miejscu, wyraźnie zachwycony, że choć przez chwilę znalazł się w centrum uwagi… dla odmiany, w pozytywnym sensie.
Pan Sebastian wstał i obszedł biurko. Nachylił się do pani Kowalik i szepnął jej coś na ucho.
- Myślę, że to doskonały pomysł! - zawołała z entuzjazmem nauczycielka.
- Dziękuję - uśmiechnął się pan Sebastian. - Pomyślałem, że moglibyśmy pójść na boisko i w coś zagrać. Co wy na to?
- W kosza! - wyrwał się Kamil. Kasia, z którą dzielił ławkę, natychmiast zgromiła go wzrokiem.
- Aleś ty głupi! - wytknęła bezlitośnie. - Jak pan Sebastian ma grać w kosza, skoro nie ma rąk?
- Racja - zmartwił się Kamil.
- Nie, nie - powiedział szybko pan Sebastian - koszykówka jest super. Faktycznie, miałbym drobne problemy z kozłowaniem - uśmiechnął się kątem ust - ale kosz to świetna zabawa i chcę, żebyście zagrali. A w moim imieniu niech zagra Antek. Będzie moim delegatem!
- Ja? - Antoś wyglądał, jakby wygrał na loterii. Zadrżał z emocji. - Naprawdę ja? - Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu, a z dwudziestu trzech gardeł unisono wyrwał się jęk zazdrości.
- Podzielimy się na cztery drużyny - oznajmił pan Sebastian - ich kapitanami niech będą dziewczynki z czterech pierwszych ławek.
Kasia, Karolina, Nikola i Zosia podskoczyły na swoich miejscach i zaczęły się przekrzykiwać jak przekupki na targu:
- Ja wybieram Antka! - zawołała Kasia.
- Nie, ja wybieram Antka! - stwierdziła kategorycznie Zosia.
- A właśnie, że ja! - upierała się Kasia. - Wybieram pierwsza!
- Dlaczego ty wybierasz pierwsza?!
- Bo… - Kasia przygryzła wargi, usilnie szukając przekonującego argumentu - bo… Gdyby ułożyć nasze imiona w kolejności alfabetycznej, moje byłoby pierwsze!
- Nieprawda! - wydarła się Nikola. - Przecież przed tobą byłaby Karolina! I dlaczego mamy brać pod uwagę kolejność alfabetyczną? Pierwsza powinna wybierać osoba, która siedzi najbliżej pani Kowalik… Prawda, proszę pani? - zapytała przymilnym tonem, trzepocząc rzęsami. Oczywiście to ona zajmowała ławkę przylegającą do biurka. Zakłopotana nauczycielka nie odezwała się, co dziewczynka uznała za przyzwolenie. - Wybieram Antka! - wykrzyknęła.
- Nie, bo ja! - wściekła się Kasia.
- A właśnie, że ja! - wydarła się Zosia.
- Też bym chciała mieć Antka w drużynie - szepnęła Karolina nieśmiałym głosem i tak cicho, że jej życzenie utonęło w jazgocie koleżanek.
Antek, zdumiony rozwojem wydarzeń, przyzwyczajony raczej do tego, że był wybierany na szarym końcu, wprost kipiał z radości, że ktoś kłóci się, by mieć go w drużynie.
- Już, już, spokojnie! - Pan Sebastian dał susa do przodu, wskakując zgrabnie między dziewczynki, które opuściły ławki i zbiły się w kupkę, kontynuując kłótnię (poza Karoliną, która była zbyt nieśmiała, by ponownie zabrać głos). - Umówmy się tak, że Antek zagra jeden mecz z każdą drużyną… A teraz chodźmy już na podwórko - puścił rozpromienionemu Antkowi oko - bo dziewczyny są gotowe się o ciebie pozabijać. Uczniowie! - wykrzyknął, tupiąc intensywnie. - Podnosimy cztery litery! Piłka sama się do kosza nie trafi! Kierunek: boisko!
*
- I co, i co?
Zeskoczyłam zgrabnie z parapetu prosto na konar rosnącego przy szkole dębu. Zeszłam jak po schodkach po gałęziach i w kilka chwil znalazłam się na trawniku. Wylądowałam zgrabnie przed Mango, który czekał na dole i skomlał z niecierpliwości. Miałam wrażenie, że za moment z tej ekscytacji z uszu pójdzie mu dym.
Oczywiście, nie zamierzałam się spieszyć z relacją. Przeciągnęłam się z rozkoszą i w pierwszej kolejności polizałam łapkę z zamiarem umycia sobie pyszczka. Nie mogłam przecież mówić z brudnymi wibrysami!
Mango wiercił się, jakby siedział na grochu.
- Żanetko, błagam! - Spojrzał na mnie żałośnie. Zlitowałam się.
- Wszystko w porządku - powiedziałam, szczerząc kły. Byłam bardzo zadowolona z siebie. Pozytywne zakończenie było przecież głównie moją zasługą! I ja pierwsza się o nim dowiedziałam! Jak to dobrze, że byłam na tyle przewidująca, by pobiec dzisiaj za Antkiem do samej szkoły! Niepotrzebnie tylko przypałętał się Mango. Nawet nie umiał wdrapać się na drzewo, żeby zajrzeć przez okno, tylko ciągle poszczekiwał z dołu, żebym mu opowiadała, o czym mówią ludzie. Co za nieznośne stworzenie! - Dwunogi zaakceptowały Dziedzica. Nie będą mu więcej dokuczać.
- I już? - Mango wybałuszył ślepia. Jego ogon uderzał miarowo o trawnik z taką siłą, że pojedyncze źdźbła fruwały jak pyłki dmuchawca. Mango chyba nawet tego nie zauważył. - To koniec? Teraz Antek będzie szczęśliwy?
- Tak, Mango - westchnęłam ostentacyjnie, chcąc okazać, jak bardzo jestem zniecierpliwiona, chociaż po prawdzie jego dopytywanie i spijanie słów z mojego pyszczka bardzo mi schlebiały. - Będzie szczęśliwy, bo teraz inne szczenięta dwunogów go lubią.
- I sprawił to ten dwunóg bez przednich łapek? - Mango potrząsnął łbem. - Nic a nic z tego nie rozumiem. - Szczeknął parę razy, wyrażając zdumienie. - Szkoda, że nie ma Kleofasa - dodał ze smutkiem - on by mi to wytłumaczył.
Prychnęłam z rozbawieniem.
- Ja ci to wytłumaczę - obiecałam - i to tak prostackim językiem, że nawet Klementynka zrozumie bez trudu. Ale najpierw wracamy do Pani na obiad. Mam ochotę na cielęcinę w sosie własnym!
Mango spojrzał na mnie z podziwem.
- Ale ty jesteś mądra, Żanetko!
Zamruczałam rozkosznie.
Nie zamierzałam zaprzeczać!
Magdalena Lipniak-Młyńczak
Najnowsze artykuły
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Aleksander Fredro
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Julian Tuwim
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Jan Brzechwa
- Inspirowane klasyką poezji dziecięcej - Maria Konopnicka
- Jak rozbudzić w dziecku pasję? Poradnik w pięciu krokach
- Odporność w czasach pandemii